poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Poszukując

Czy w dzisiejszych czasach ludzi interesuje odkrywanie siebie? Czy najważniejsza jest pogoń za pracą i pieniądzem? Czy istnieje potrzeba zatrzymania się na chwilę? Wielu zapyta po co? Przecież wszystko co mam jest na wyciągnięcie ręki. Milena wyciągając rękę chwyciła wszystko. Poznała siebie i zyskała czas. Wystarczyło się tylko zatrzymać.

Wiało już drugi dzień z rzędu. Okiennice za oknem łopotały miarowo w rytm wiatru. Jeszcze jeden – pomyślała – i wiatr ucichnie. Albo i nie, bo to przecież mistral, zimny, suchy i porywisty wiatr, równie nieprzewidywalny jak temperament mieszkańców wybrzeża śródziemnomorskiego. Francuzi uważają, że wieje trzy dni, bądź wielokrotność trzech dni. Dla niej wiatr wiał nieprzerwanie przez kilka miesięcy.

Milena, radosna, mająca tysiąc pomysłów na minutę, spontaniczna blondynka o szarych oczach uśmiecha się gdy pytam ją o Marsylię. – Ja nie jestem przykładem, o którym ludzie chcą słuchać. Ja nie pojechałam tam za chlebem, nie pojechałam też się uczyć, Ja pojechałam tam odnaleźć siebie. Wśród słonecznych ulic historycznego miasta południowej Francji odkrywałam sens swojego życia. To było moje miejsce do zatrzymania się i poznania siebie i swoich możliwości, odkrycia swojego kobiecego piękna i własnej wartości.

Marsylia przywitała ją pięknym słońcem i wiosenną temperaturą. Opuszczała Polskę w połowie stycznia, kiedy słupek rtęci w termometrach nie przekraczał -15 stopni Celsjusza. - Kiedy wyjeżdżałam z Polski miałam na sobie polar i ciepłą kurtkę. W Marsylii wystarczył lekki płaszczyk, który zaraz zresztą zdjęłam. Potem pogoda się zepsuła, ale ten dzień był wyjątkowo piękny.

Wszystko za sobą

Milena postawiła wszystko na jedną kartę. Spakowała się i całkowicie wyprowadziła z zajmowanego dotychczas pokoju. Zamykając książki i różne bibeloty w pudełkach, wiedziała, że zamyka za sobą pewien etap. – Czułam, że zostawiam za sobą wszystko. Rodzinę, przyjaciół, pracę. To było dla mnie bardzo namacalne. Spakowałam się w moją wielką, czarną walizkę i wyjechałam. Wiedziałam, że zostawiłam wiele, choć oczywiście miałam świadomość, że zawsze mogę wrócić. Nie miałam poczucia, że coś poświęciłam, miałam natomiast poczucie, że coś zostawiłam za sobą, ale zostawiłam to po to, by odkryć coś nowego.

- Zanim wyjechałam spotkałam się z ogromnym sprzeciwem ze strony rodziny. Nie chcieli, żebym wyjeżdżała, bo nie widzieli w tym sensu ani celu. Wsparciem w podjęciu tej decyzji otoczyli mnie przyjaciele i znajomi. Niedługo przed wyjazdem spotykałam się z kimś. Uważał, że jeśli ten wyjazd jest dla mnie ważny, to powinnam pojechać. Dla mnie tez było ważne to, że osoba, z którą się spotykam, daje mi tyle wolności, pozwala być sobą i wspiera w realizacji tego co zaplanowałam. I choć nasze drogi szybko się rozeszły, cieszę się, że dostałam wtedy ten kredyt zaufania i dobrze rozumianą wolność.

Nim Milena trafiła do Marsylii trzy miesiące spędziła w Tigery pod Paryżem. Wraz z nauką języka rodził się w niej bunt. Czuła, że marnuje czas, że kariera przecieka jej przez palce. Wiedziała, że na dłuższy czas wypada z rynku pracy, a powrót do rzeczywistości nie będzie łatwy. Tym bardziej, że wracając trafiła na kulminacyjny moment kryzysu gospodarczego. Zaczęła ze sobą walczyć, chciała rzucić wszystko i wracać. Przez pierwszy miesiąc broniła się przed Francją, przed konsekwencjami podjętej decyzji. – Zmieniłam podejście dopiero wtedy, gdy ktoś powiedział, bym spojrzała na ten czas jako na fundament mojej przyszłej kariery. Od tej pory wiedziałam, że to jest ten czas, czas, który potrzebuje na to, by w wieku 35 lat nie musieć biec.

Pod słońcem Prowansji

Milenie w poszukiwaniach towarzyszyło piękno słonecznej Marsylii. To śródziemnomorskie miasto swoją historią sięga jeszcze 600 lat sprzed początków naszej ery. Założone przez Greków z Fokai, noszące pierwotnie nazwę Massalia, miasto stało się ulubionym miejscem pisarzy. To ona miedzy innymi stała się miejscem akcji powieści Aleksandra Dumasa „Hrabia Monte Christo”. To z znajdującego się na pobliskiej wyspie zamku d’If miał brawurowo uciec główny bohater powieści.

Przez wieki Marsylia była jednym z najważniejszych miast Francji. Znacznie zniszczona podczas II Wojny Światowej nie odzyskała już swojej wiekowej świetności. Mimo to, dziś jest nadal jednym z najważniejszych francuskich ośrodków. Jest trzecim co do największej ilości mieszkańców miastem Republiki Francuskiej, a drugim co do wielkości portem Europy. Jednak Marsylia to nie tylko miasto portowe, ale ważny ośrodek nauki i kultury. Liczne muzea, pozostałe zabytki, i oczywiście malownicze miejsca zachęcające do pieszych wędrówek corocznie przyciągają do Marsylii wielu turystów.

Mekka Arabów


Do Marsylii jednak nie tylko przyjeżdżają turyści. Stała się ona poniekąd również mekką Arabów. Są dzielnice, które zamieszkiwane są głównie przez ludność arabską. – W tej chwili – mówi Milena 60% dzieci stanowią dzieci arabskie. Jest to o tyle problem, że ludność tej społeczności zupełnie nie asymiluje się w naszych europejskich realiach. Osiedlając się w Europie próbują narzucić swoją kulturę.

Szczególnie trudną sytuację mają kobiety. W określonych rejonach Marsylii pożądliwe spojrzenia, gwizdy, zaczepki są na porządku dziennym. Tam kobieta, normalnie ubrana Europejka nie jest traktowana jak kobieta, nie jest nawet traktowana jak człowiek. Milena przyznaje, że sama kilkakrotnie padła ofiarą takich zachowań. –Trzeba wiedzieć gdzie nie należy chodzić. Niestety dzielnica przy której znajduje się część turystyczna miasta jest zamieszkiwana w dużej liczbie przez ludność arabską. Naturalnym więc zachowaniem jest nie wychodzenie po zmroku, czy zapuszczanie się w wąskie, znajdujące się tuż obok miejskiego zgiełku, ulice.

Jest to o tyle problem, że Arabowie się nie asymilują. Nie uznają naszej Europejskiej kultury. Widać to na każdym kroku: w drobnych gestach i codziennych sytuacjach. – Wyjeżdżając z Polski nie miałam nic do ogólnie rozumianej „kultury arabskiej”, powiedziałabym, że byłam osobą tolerancyjną. Moje postrzeganie się zmieniło po pobycie w Marsylii, gdzie doświadczyłam braku tolerancji z drugiej strony, gdy idąc na dworzec kolejowy, musiałam się zmierzyć z zaczepkami, spojrzeniami czy nachalnością w kontaktach. Myślę też, że moje negatywne postrzeganie opieram na zdarzeniu, które miało miejsce już pierwszego dnia mojego pobytu w Marsylii. Kiedy to pewien piętnastolatek o śniadej cerze uderzył mnie kilkukrotnie, jednocześnie kradnąc aparat.

Kuchnia Prowansji

Marsylia, to nie tylko ludzie, ani też piękne widoki charakterystyczne dla Lazurowego Wybrzeża, to również pachnące i aromatyczne jedzenie. Natura nie poskąpiła tej krainie naturalnych bogactw, tworząc dzięki temu jedną z najbardziej wyrafinowanych i bogatych w smaki kuchnię Europy.

Prowansja słynie z pysznej oliwy z oliwek. Jednak jej produkcja została mocno ograniczona po fali mrozów jaka nawiedziła ten region w latach 50-tych ubiegłego wieku, która zniszczyła ogromna połacie ziemi przeznaczonej pod uprawę gajów oliwnych. Jednak oliwa z oliwek nadal znajduje szerokie zastosowanie w kuchni prowansalskiej, a wizerunki czarnych oliwek zdobią wiele turystycznych pamiątek. Bez oliwy nie sposób wyobrazić sobie słynnego prowansalskiego sosu aioli , którego bazę stanowi złocisty płyn.

Wzdłuż całego Lazurowego wybrzeża łowi się bardzo dużo ryb i owoców morza, a ich zapach towarzyszy niemal codziennie mieszkańcom dzielnic portowych. W Marsylii już wysiadając z metra przy Starym Porcie uderza w nozdrza zapach ryb. Jest on wszechobecny, zmienia się jedynie jego intensywność. Codziennie można tu kupić świeżą rybę, a odbywający się od dziesiątków lat targ rybny przyciąga całą rzeszę miłośników morskich specjałów.

Najbardziej charakterystycznym, a jednocześnie dość drogim specjałem marsylskiej kuchni jest zupa rybna Bouillabaisse. Pierwotnie było to danie ubogich rybaków, których jedyne na co było stać, to zrobienie dania z rybich resztek. Dziś podobnie jak wiele innych potraw kuchni francuskiej uległa wyrafinowaniu. Do przyrządzenia tej potrawy potrzeba przynajmniej pięciu gatunków ryb, a całe danie złożone z zupy, mięsa ryb, chleba i sosu jest niezwykle sycące.

Kuchnię prowansalską wyróżnia obowiązkowy dodatek aromatycznych ziół prowansalskich, stosowanie czosnku, oliwek i anchois oraz duszenie warzyw: papryki, bakłażanów, cukinii, pomidorów, cebuli. Na wielokolorowych targach znajdziemy bogactwo dojrzewających w śródziemnomorskim słońcu warzyw i owoców. To stąd pochodzi przepyszna potrawa o jakże wdzięcznej nazwie Ratatouille będącej mieszanką duszonych warzyw.

- Z Marsylii zapamiętam zapach lawendy i smak lodów lawendowych, które nigdzie indziej nie smakują jak tam – mówi Milena. – Z kuchni prowansalskiej wyniosłam jednak coś znacznie cenniejszego niż bogatą gamę smaków i aromatów. Wyniosłam kuchnię pełną miłości i wzajemnego oddania. Nauczyłam się, że posiłek to nie tylko szybkie przygotowanie, a potem jeszcze szybsza konsumpcja. Nauczyłam się celebrować jedzenie. Tam jeden posiłek potrafił trwać godzinę, a niekiedy i dłużej. To nie było tylko jedzenie, przede wszystkim to były rozmowy.

Polskim okiem

Trudno oszacować ilu Polaków mieszka w Marsylii. Jedni mieszkają tutaj na stałe, inni przyjeżdżają na chwilę. Kierują nimi różne powody. Są tacy, którzy przyjeżdżają za chlebem i pracują w najniżej opłacanych sektorach. Są kobiety, które pracują sprzątając domy, mężczyźni zajmujący się budownictwem, czy transportem. Są też młodzi ludzie, którzy przyjechali do Marsylii na studia, bądź tuż po studiach, by znaleźć swoje szczęście właśnie tutaj. Każdy jest inny i każdy ma inny cel.

– Mniej więcej po miesiącu odkryłam w Marsylii polski Kościół> Był co prawda na drugim końcu miasta, a dojazd zajmował godzinę czasu. Nie przeszkadzało mi to jednak dojeżdżać tam na coniedzielną Eucharystię – wspomina Milena. - Było to dla mnie o tyle ważne, że w czasie, kiedy byłam w Marsylii, Polskę dotknęła niebywała tragedia, katastrofa pod Smoleńskiem. . W momentach trudnych dla mojego Państwa jestem jeszcze bardziej Polką. Identyfikuję się z tym całkowicie. Potrzebowałam znaleźć Polską parafię, polskich ludzi, potrzebowałam języka polskiego. Łatwiej mi było to przetrwać. Jednocześnie byłam bardzo poruszona postawą Francuzów, którzy w tych ciężkich dniach okazywali mi ogromne wsparcie. Przychodzili do mnie mówiąc, że się za mnie modlą, że modlą się za mój kraj. To było dla mnie ogromnie ważne.

Wystarczy chcieć

- Wydaje mi się, że w Marsylii życie jest trudniejsze niż w Polsce. Przede wszystkim jest droższe. Jednak jeśli ktoś ma pracę, to stać go na godne życie – mówi Milena. Miasto jest otwarte również na pracowników z innych krajów. W urzędach pracy jest wiele kursów. Jeśli nie uda się znaleźć pracy w jednym zawodzie, łatwiej jest się przekwalifikować. Marsylia daje również możliwości zarobków w okresie wakacyjnym. Wielu studentów decyduje się na kilkumiesięczny pobyt nęceni atrakcyjną stawką godzinową.

Możliwości jest wiele. – Jeśli tylko ktoś jest zdeterminowany i chce pracować, jest w stanie osiągnąć tam ten cel – przekonuje Milena. Jednak podstawą jest język. Bez znajomości języka francuskiego nie da się wiele wskórać. – Wydaje mi się, że Francuzi z zasady nie uczą się języków obcych. Mają jednak ogromny szacunek względem tych, którzy podejmują próby komunikacji w ich ojczystym języku.

Z polskiej perspektywy

- Taką próbkę tego, co daje mi Marsylia miałam już dwa lata temu. Kiedy będąc jeszcze tam we Francji, przyjechałam do Polski na dwa tygodnie – wspomina Milena. Usiadłam w jednej z warszawskich knajpek i patrząc przez okno zastanawiałam się gdzie Ci ludzie tak się śpieszą, dokąd oni biegną. I to było dla mnie takie zaskoczenie, że ja się zatrzymałam, że wypadłam z tego biegu, że zaczęłam po prostu wolniej żyć.

- Kiedy wróciłam do Polski nie wiedziałam co mam mówić na rozmowie kwalifikacyjnej o pracę. Bo co miałam odpowiedzieć na pytanie: co pani robiła przez ostatni rok? Żyłam? A ja rzeczywiście żyłam uczyłam się życia na nowo.

Dziś od powrotu mijają dwa lata. Milena mieszka i pracuje w Warszawie. Rzeczywiście zwolniła. Nie gna już z jednego miejsca pracy w drugie. Marsylię wspomina z nostalgią, a gdy o niej mówi, robi to ciepłym pełnym radości tonem , a w kącikach oczu widać pojedyncze kropelki łez wzruszenia. – Miałam taki moment, kiedy zastanawiałam się czy nie zostać tam na dłużej. Jednak wybór w tamtej chwili był dla mnie prosty. Chciałam wrócić do Polski. Tu mam rodzinę, przyjaciół, tu się czuję najlepiej. A wróciłam z bogactwem, którego wcześniej nie widziałam. Bo pracować można wszędzie, ale zatrzymać się i poznać siebie, chyba tylko tam.