czwartek, 25 kwietnia 2013

Z głową w chmurach

Niektórzy powiedzą o nim, że „złapał Pana Boga za nogi” inni, iż jest „w czepku rodzony”. Sam mówi, że powoli zaczyna się trochę bać tego, że wszystko o czym marzy, spełnia się.

Samolot od dwudziestu minut stał na płycie lotniska. W oszklonej poczekalni, mimo wczesnej pory, czekał już spory tłum. Jeszcze chwila, pomyślałam, i wsiądę na pokład trochę przyciasnego ale przytulnego samolotu. Z rozmyślań wyrywa mnie miły, ciepły głos obsługi lotniska. Podrywam się, zarzucam podręczny bagaż na ramię i w pośpiechu szukam swojego biletu. Jak zwykle, z obawy przed zgubieniem, upchałam go gdzieś głęboko, na dnie torby.

Pięć minut później opadam na swój fotel. Z ulgą stwierdzam, że trafiło mi się miejsce przy oknie. Uwielbiam podczas lotu wyglądać na zewnątrz. Gdyby tylko było to możliwe pewnie, wychyliłabym głowę, by oprócz delektowania się niesamowitym widokiem, czuć na twarzy tą ogromną siłę wiatru. Moszczę się wygodnie na swoim miejscu, zapinam pasy i z uwagą wsłuchuję się w instrukcję bezpieczeństwa wyjaśnianą przez uśmiechnięte stewardessy. Niby wszystko jest jasne, ale kierując się porzekadłem „przezorny zawsze ubezpieczony”, czuje się pewniej słuchając po raz kolejny znanych mi wskazówek.

Czuję lekkie szarpnięcie, samolot ruszył. Już nikt nie wstaje, milkną rozmowy. Rozglądam się. Kilka osób trzyma się kurczowo oparcia fotela, drapiąc je co chwile paznokciami. Nie denerwuje się, czuje jedynie wielkie podekscytowanie, które zawsze towarzyszy mi podczas podróży samolotem. Każdy lot jest wyzwaniem, zaproszeniem do przygody. Za każdym razem, gdy koła podwozia odrywają się od pasa startowego, a maszyna wzbija się na wysokość kilka tysięcy metrów, czuje, że oto pod moimi stopami znajduje się cały świat.

Rafała poznałam kilka lat temu. Był jednym z prawie setki młodych ludzi rozpoczynających z nadzieją studia dziennikarskie. Nie sposób było go przeoczyć. Znacznie wyróżniał się spośród całej grupy świeżych kandydatów na medialne gwiazdy. Kiedy inni snuli się po wąskich korytarzach naszej Alma Mater, on biegał z mikrofonem i robił wywiady dla radia, w którym wówczas pracował. Ot, taki typowy sangwinik, wszędzie go pełno. Zawsze uśmiechnięty, radosny, bez żadnego wysiłku łapał kontakt z każdym kogo spotkał.

Na walizkach

- Nie wiem ile kilometrów liczą moje podróże - mówi. – Gdybym jednak próbował zliczyć je wszystkie, zapewne bez większego wysiłku okrążyłbym ziemię. Jeszcze na początku zbierałem bilety, teraz już tego nie robię, za dużo makulatury. W zamian na stronie internetowej mam mapkę, gdzie zaznaczam wszystkie moje podróże.

Odkąd polski rynek lotniczy otworzył się na tanich przewoźników bardzo popularne stało się podróżowanie drogą powietrzną. Coś, co do nie dawna było luksusem, obecnie stało się dostępne niemal dla każdego. Również dotychczasowi liderzy lotnictwa pasażerskiego zaczęli dostosowywać swoją ofertę do zasobności portfeli większości społeczeństwa. Bilety do wielu miast europejskich za kilkadziesiąt złotych to dzisiaj norma. Ale znaleźć bilet za „złotówkę”, to już prawdziwy rarytas. A Rafał to potrafi.

Z biletem za złotówkę

- Zawsze chciałem podróżować, ale to wiązało się z pieniędzmi, których nigdy nie miałem zbyt wiele. Później, kiedy już znalazłem pracę, to zabrakło czasu na podróżowanie. Ostatecznie udało mi się dostać taką pracę, dzięki której mogłem zarówno zarabiać, jak i podróżować. Po raz pierwszy wsiadłem do samolotu, kiedy leciałem do Stanów Zjednoczonych. Wówczas nie musiałem martwić się o bilet. Dostałem się bowiem do takiego programu, w ramach którego płaciłem jedynie za uczestnictwo w nim, organizatorzy zaś zapewnili mi zarówno przelot jak i pobyt.

Samodzielnie po raz pierwszy Rafał poleciał do Wielkiej Brytanii. Znalazł wówczas bilet za mniej niż 100 złotych, co na tak długą trasę było i tak niewielką ceną. I od tego właśnie zaczęła się przygoda Rafała z tanimi podróżami. Najtrudniej było zacząć. Szukał informacji na forach internetowych, stronach poświęconych pasjonatom taniego latania. - I tak od artykułu do artykułu zacząłem sam szukać – wspomina Rafał. – Poznałem ludzi, którzy potrafili znaleźć lot za 10 groszy czy 1 eurocent. Korzystałem z ich rad. Teraz, kiedy już złapałem bakcyla, wiem kiedy i gdzie szukać ofert, które dostępne byłyby dla zasobności mojego portfela. Czasami taniej wychodzi mnie podróż do Włoch, niż wycieczka nad nasze polskie morze.

Tanie podróżowanie to nie tylko, przelot za „złotówkę”, ale również niedrogie bilety kolejowe czy autobusowe, oraz pobyt w miejscu, do którego się wybieramy. To wszystko wymaga ręcznego szukania, a co za tym idzie jest czasochłonne. Jednak każdy zaoszczędzony grosz jest nadzieją na kolejną podróż.

- Nigdy nie byłem na żadnej wycieczce zorganizowanej przez biuro podróży, dzięki temu mam pewność, że ono w trakcie mojego wyjazdu nie upadnie. Staram się również unikać zorganizowanych wyjazdów. Wyjątkiem od tej reguły był wyjazd do Włoch na beatyfikację Jana Pawła II. Moim zdaniem podróżując indywidualnie, mam znacznie większe szanse na poznanie nowych kultur. A o to przecież w tym wszystkim chodzi. By móc uczyć się i rozwijać dzięki odkrywaniu tego co dla nas nowe.

Następny przystanek…

- W Europie byłem już chyba we wszystkich obowiązkowych punktach każdego podróżnika. Zwiedziłem również całe wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Teraz marzę o podróżach na Daleki Wschód, Japonia, Nowa Zelandia, Australia, Chiny czy Singapur. A może następnym celem podróży będzie zachodnie wybrzeże USA?

Te marzenia nie byłyby możliwe bez tej niezwykłej umiejętności jaką jest tanie podróżowanie. Dzisiaj wielu ludzi marzy o dalekich podróżach. Im bardziej dzikie, egzotyczne, tym większą dają satysfakcje. Niektórzy podejrzewają, że Rafał musi mieć worek pieniędzy, skoro tyle podróżuje. Nic bardziej mylnego. Do Barcelony poleciał za 79 złotych, w Budapeszcie był za 4 zł. Na Majorkę poleciał za 8 euro, a do Madrytu wrócił za 7.

W porównaniu do ubiegłych dekad, dziś możliwości podróżowania mamy wiele. Wcale nie trzeba bukować wycieczki w biurze podróży, by zapewnić sobie wakacje marzeń. Prywatne stancje, hotele, domki do wynajęcia, wszystko to sprawia, że od możliwości może rozboleć głowa, a otwarcie się rynku i granic, sprawia, że każdy turysta jest na wagę złota. Gdy jeszcze do tego dołożymy Internet i przyprawimy szczyptą czasu, otrzymamy przepis na nasze wyśnione wakacje.

Kanapa za bezcen

Dzisiaj planując wyjazd nie musimy zdawać się jedynie na to co oferują nam biura podróży i te bardziej lub mniej luksusowe hotele. Co raz bardziej popularny staje się tak zwany „coach surfing”. Co to takiego? To prosta filozofia. Masz wolną kanapę? Udostępnij ją w zamian za spotkanie z nowymi ludźmi. To zaskakujące, że w dzisiejszym, brutalnym świecie istnieją jeszcze ludzie, którzy bez oporów oddają zupełnie obcym klucze od swojego mieszkania, nie oczekując niczego w zamian. To rodzaj podróży, który dyktowany jest lokalnymi obyczajami i zwyczajami gospodarzy, u których gościmy. To nie jest łatwy sposób zwiedzania. Wymaga on bowiem od nas dużej elastyczności. Jednak to, co otrzymujemy w zamian warte jest każdej ceny.

- Dzięki tego rodzaju podróżowaniu, poznaję nie tyle miejsca, co ludzi, otrzymuję informację, które dotyczą nie tylko tych konkretnych osób ale przede wszystkim ogólną wiedzę o świecie, dzięki czemu zmienia się mój światopogląd, poszerzają się moje horyzonty. Przede wszystkim jednak poznawanie nowych ludzi daje mi ogromną dawkę energii. Bo można być samotnym wśród tłumów, ale wystarczy tylko się otworzyć, porozmawiać z kim, by zmieniło się twoje nastawienie. Dzięki temu tworzą się relacje. Tego rodzaju podróżowanie, to niesamowite przeżycie, to spotkanie dwóch, często skrajnie odmiennych kultur i w tym coach surfing jest lepszy od najbardziej luksusowego hotelu. Ma to też dodatkowe korzyści. Dzięki temu, że dużo podróżuję i częściej sięgam po kanapę wśród tubylców mam coraz więcej znajomych na całym świecie.

Z mikrofonem i przed kamerą

Podróżowanie to jedna z wielu pasji Rafała. Jemu samemu trudno policzyć ile ich tak naprawdę posiada, bo w kolejnych etapach życia odkrywa coraz to nowe. - Gdy byłem dzieckiem moją pasją była muzyka i śpiew. Jakiś czas później odkryłem, że zaraz obok śpiewania, równą przyjemność daje mi aktorstwo. Kiedy trafiłem do klasy dziennikarskiej bardzo szybko złapałem i tego bakcyla. Później pojawiły się podróże. Przez długi czas nigdzie nie wyjeżdżałem, a osiedle, na którym się wychowałem było moją małą ojczyzną. Kiedy po raz pierwszy pojechałem za granicę, zachłysnąłem się odmiennością, jaką tam odkryłem i dziś bez podróżowania nie wyobrażam sobie życia. Mogę śmiało powiedzieć, że moje pasje związane są z moimi marzeniami. Najpierw pojawia się pasja, a zaraz za nią idzie marzenie... i jakoś tak szczęśliwie dzieje się w moim życiu, że te marzenia udaje mi się realizować.

Na praktyki do radia Rafał dostał się przypadkiem. Będąc jeszcze w liceum zjawił się w redakcji ogólnopolskiej rozgłośni radiowej. Tego dnia spodziewano się grupy studentów dziennikarstwa, którzy mieli rozpocząć właśnie obowiązkowe praktyki zawodowe. Stąd też ogromne zdziwienie wywołało pojawienie się młodego chłopaka, który dobrowolnie, z czystej ciekawości chciał zobaczyć, jak pracuje się w radio. Przez blisko trzy lata, wstawał wczesnym rankiem, by na 6 rano zdążyć na drugi koniec miasta na pierwszy poranny serwis informacyjny.

- Podobnie było z telewizją – wspomina Rafał. - Moja przygoda ze szklanym ekranem zaczęła się od statystowania podczas różnych programów telewizyjnych. Potem pojawiły się seriale.

Ostatnio dał się poznać jako jeden z uczestników popularnego programu muzycznego. - Chciałem poczuć, jak to jest stanąć przed profesjonalnym jury w towarzystwie zawodowych muzyków... i udało się. Dla mnie to przygoda życia. Dzięki programowi mogłem poznać nie tylko wielu fantastycznych ludzi ale przede wszystkim poznać siebie, swoje możliwości.

Najważniejsze to marzyć

Wiele osób mogłoby i pewnie nazwie Rafała lekkoduchem, powie, że chwyta wiele srok z ogon. - Kieruje się w życiu zasadą, by niczego nie żałować, bo wiem, że wszystko czego doświadczyłem, było po coś – tłumaczy. Tak się szczęśliwie złożyło, że wszystkie prace, które do tej pory podejmowałem były związane z moimi pasjami. Za każdą z nich dostawałem odpowiednie do wykonywanych obowiązków wynagrodzenie. Często słyszałem, że jestem lekkoduchem. Zazwyczaj mówiły to osoby, które w tym co robią zdążyły się już wypalić. Natomiast u mnie średnio co dwa lata zmienia się koncepcja na moje życie, ale zachowuje w tym pewną ciągłość i zawsze mam pieniądze zarówno na życie codzienne, jak i swoje pasje.

Żyjemy w czasach, w których pogoń za pieniądzem powoli spycha marzenia na dalszy plan w przekonaniu, że są one dla tych, którzy nie mają żadnych zobowiązań. W rezultacie porzucają oni całkowicie marzenia, a zapytani, co mogłoby nimi być nie potrafią odpowiedzieć. - Nie umiem sobie wyobrazić, że mógłbym machnąć ręką na marzenia. Bez nich moje życie toczyłoby się zupełnie bez celu – tłumaczy Rafał. - Dla niektórych marzeniem jest posiadanie rodziny, ale jest już to jakiś cel, do którego się dąży. Dlatego warto mieć marzenia, szczególnie te niematerialne. Bo te które możemy łatwo zdobyć za pieniądze nie będą sprawiać nam takiej satysfakcji. Uczucia szczęścia, jakiego doznajemy spełniając marzenia nikt nie może nam odebrać, wszystko inne pozostaje ulotne. I co najważniejsze trzeba z tymi marzeniami wyjść z domu, nie siedzieć bezczynnie czekając aż zaczną się same realizować.

W świecie ciszy

W domu Rafała panuje absolutna cisza bowiem jego rodzice od urodzenia nie słyszą. Tym bardziej zadziwiające jest, w jaki sposób wychowując się w ciszy ma bardzo wrażliwy słuch, operuje nienaganną dykcją, śpiewa i tańczy. - Wrażliwość na dźwięki odziedziczyłem chyba w genach – tłumaczy Rafał. - Według rodzinnych opowiadań moi dziadkowie byli niezwykle muzykalni, dziadek grał w orkiestrze, a babcia ładnie śpiewała. Nawet mój tato, mimo że nie słyszy potrafi dobrze tańczyć.

To, że Rafał odnajduje się w świecie dźwięków zawdzięcza ogromnemu nakładowi pracy, jaką wykonała cała jego rodzina. Miał łatwiej, bo w świat dźwięków wprowadzał go słyszący starszy brat i dziadkowie. Nie obyło się również bez pomocy specjalistów i współpracy z logopedą.

- Jednak przede wszystkim wydaje mi się, że najlepszą receptą moich rodziców na moje życie było to, ze nie zabraniali mi realizować swoich pasji. Nigdy mi niczego nie zakazywali i nie narzucali mi swojej wizji na moje życie. Wychowali mnie na dobrego człowieka, który wie co jest dla niego najważniejsze. Pokazali mi, że uczenie się na własnych błędach to jedyna słuszna droga i za to jestem im wdzięczny.