czwartek, 27 marca 2014

Ziemia obiecana...

…kraina mlekiem i miodem płynąca oddana żydowskim patriarchom, potomkom Izaaka i Jakuba w wieczne posiadanie. Kanaan. Miejsce zwycięskie uciemiężonych niewolą. Kres czterdziestoletniej wędrówki okupionej trudem, zwątpieniem, zniechęceniem i brakiem sił. Cel i ukoronowanie nadziei. Obietnica i dowód. Izrael – ten, który walczy z Bogiem. Dziś tętniące życiem, dynamicznie rozwijające się państwo. Państwo konfliktu, walki, niepokoju i niepewności o jutro...



Z fotografii

- Moja mama podarowała mi zdjęcie, żebym nigdy nie zapomniał skąd pochodzę. Na fotografii widnieje dwupiętrowa kamienica. Szara, podobna do wszystkich na tej ulicy. - Dla mnie jest wyjątkowa, inna. Jej secesyjna fasada do dziś tkwi w mojej pamięci i nie sądzę, by ten obraz kiedyś się zatarł. Amir urodził się w Łodzi, na Piotrkowskiej. W latach sześćdziesiątych jako mały chłopiec wraz z rodzicami wyemigrował do Szwecji. Tam przyszła na świat jego siostra. Na fali dalszej emigracji przeprowadzili się do Izraela. Do dziś mieszkają w Hajfie.

Poznajemy się w pociągu. Dla Amira to ósma wyprawa do Polski, jego siostry pierwsza. Z fotografią, którą dostał od matki jadą do Łodzi. Chce pokazać Esterze i jej mężowi gdzie sięgają ich korzenie. Rozmawiamy przeważnie po polsku, czasami przeskakujemy na angielski przeplatany językiem hebrajskim. - Polskość zawdzięczam rodzicom. Kiedy opuszczałem Polskę miałem zaledwie kilka lat, mojej siostry nawet nie było na świecie. Jednak dla naszych rodziców niezwykle ważne było, byśmy nigdy nie pozbyli się polskości. W domu mówiliśmy tylko po polsku. Rodzice gniewali się kiedy używaliśmy języka hebrajskiego. Sami do końca nie nauczyli się go. Dla nich ojczystą mową była mowa polska i Polakami zostali do śmierci.

...

Na granicy

Widziałam czołg. Prawdziwy. Jego gąsienice leniwie pełzały po równej jezdni. W Polsce taki obraz zazwyczaj przywodzi na myśl wspomnienia obchodów świąt narodowych. W Izraelu to element codziennego krajobrazu. I karabin. Wiele karabinów. Już odprawa w Polsce nie była standardowa. Wnikliwe sprawdzanie bagażu, dokumentów, dociekliwe pytania. Jedna nieprawidłowa odpowiedź, jedno złe spojrzenie i podróż może zakończyć się na płycie polskiego terminalu.

Betlejem, Palestyna. Wtorkowy poranek. Za godzinę jesteśmy umówieni z nasza przewodniczką Minną. Nie nocuje z nami w hotelu. Nie może. Jest Żydówką. Musiała zostać w Jerozolimie. Z okien naszego pokoju hotelowego widać mur. Ogromny, betonowy, wysoki na pięć metrów mur. Rząd Izraela zatwierdził jego budowę14 czerwca 2002. Pomysł jego budowy powstał z potrzeby stworzenia skutecznej bariery mającej na celu powstrzymać potencjalnych terrorystów z terenów Autonomii Palestyńskiej. Jego rozbudowa nadal trwa. Docelowo ma powstać inteligentny, rozwinięty technologicznie, nowoczesny płot o długości blisko 350 kilometrów!

Przed nami ogromna, stalowa brama. Mimo że między hotelem a murem dzieli nas zaledwie kilkaset metrów, dojazd tam zajmuje blisko półtorej godziny. Poprzedniego wieczora, zanim rozstaliśmy się z Minną, uwrażliwia nas jak mamy zachować się na granicy. Zachowaj spokój i nie uciekaj wzrokiem. Ale też nie patrz nachalnie, bo ściągniesz na siebie kłopoty. Drzwi od autokaru otwierają się. Do środka wchodzi z karabinami kilku młodych, bardzo młodych żołnierzy, zarówno dziewcząt jak i chłopców. Mogą mieć najwyżej 20 lat. Nerwowo rozglądają się po autobusie. Od kilkorga z nas biorą paszporty. Mój również. Nic dziwnego, przecież jestem blondynką. To rutynowa kontrola, ale widok wycelowanego w twarz karabinu sprawia, że niejednemu z nas odpływa krew z twarzy.

Ze smartfonem w ręku

Gorące powietrze i charakterystyczny szum dużego miasta tworzą dziwną mieszaninę dla zmysłów. Wsiadając na pokład samolotu w Polsce było kilkanaście stopni. W Izraelu dwadzieścia więcej. W dodatku zbliża się chamsin. Gorący, porywisty wiatr pustynny. Porywy wiatru niosą ze sobą znaczne ilości pyłu. Maleje widoczność, spada wilgotność, temperatura wzrasta nawet do 40 stopni Celsjusza, a w zębach zgrzyta piach. Wśród pyłu na skuterze między samochodami na ruchliwej ulicy Jerozolimy mknie Żyd w średnim wieku. Ubrany w tradycyjny czarny płaszcz i kapelusz. Nieopodal na przystanku zatrzymuje się autobus miejski. Na tylnym siedzeniu dostrzegam młodego chłopaka z jarmułką na głowie w ręku trzyma czytnik e-booków.

Feria smaku i koloru

Spośród surowych i niemal bezludnych wzniesień pustyni judzkiej wyłania się najstarsze i najniżej położone miasto na świecie – Jerycho. Od wieków jest świadkiem wielu znaczących historycznych wydarzeń. Na kartach Pisma Świętego po raz pierwszy słyszymy o nim, jako pierwszym, po wejściu Izraelitów do Ziemi Kanaan, które poległo przed wojskami Jozuego, gdy na dźwięk trąb padły mury. To właśnie tam Zacheusz wdrapał się na sykomorę, by móc dostrzec przejeżdżającego przez miasto Chrystusa. Dziś jest niemym świadkiem sporów Izraelsko - Palestyńskich, sporów brutalnych, tragicznych, ziejących pustką i smutkiem.

Na jerychońskim targu w nozdrza uderza gama zapachów. Są intensywne i esencjonalne. Przywołują ciepłe myśli, wspomnienia, tęsknotę za pięknem. Kuchnia Izraela nie jest jednolita, to zlepek kultur i regionów. Przyprawy, dania, smaki różnią się od siebie, ale łączy je jedno - koszerność. To święte przepisy kaszrut zawarte w Talmudzie i Torze. Restrykcyjnie określają co wolno jeść, a co jest surowo zakazane w jadłospisie ortodoksyjnego Żyda. Hummus, kuskus, falafel, trefna, czyli faszerowana ryba to tradycyjne potrawy żydowskiego menu. Jednak współczesna kuchnia Izraela to nie tylko koszerna kuchnia żydowska. Łączy ona bowiem w sobie kuchnię Żydów wschodnioeuropejskich, palestyńską oraz arabską, dając tym samym bogatą w smak i zapach ucztę dla podniebienia.

Oddać chwałę

- Jak się masz kochanie? Śsliczna jestesz! Ładne oczy masz, dasz mi?! – Przydrożni i miejscy handlarze są prawdziwymi specjalistami od marketingu. Różnorodność potencjalnej klienteli, wymogła na nich znajomość wielu języków. Via Dolorosa wije się wąskimi i krętymi ulicami przez arabską dzielnicę Jerozolimy. By w zadumie stanąć przed bazyliką Grobu Pańskiego, trzeba najpierw poczuć się jak ulicznik, kramarz nawołujący do zakupu – Wszystko za „łan dolar”. Spokojne piaszczyste bezdroża, wśród gajów oliwnych, jakie od wczesnych lat widziałam na świętych obrazkach przedstawiających Drogę Krzyżową, mają się nijak do zastanej rzeczywistości. Zgiełk, chaos, krzyk, uliczny harmider, tak dwa tysiące lat temu na Golgotę szedł Chrystus. Nic się tutaj nie zmieniło, jakby od tamtego święta Pesach nic się nie stało, tylko Żydów zastąpili Arabowie.

Ściana Płaczu – tylko tyle zostało Żydom z monumentalnej, cudownej świątyni, wzniesionej na cześć Jahwe. Obecnie jest to najświętsze miejsce judaizmu. Historycznie, jedynie połowa muru, włączając w to 17 rzędów kamieni znajdujących się pod ziemią, pochodzi z czasów drugiej świątyni zniszczonej w latach 70. n.e. przez Rzymian. Reszta jest efektem licznych prac na przestrzeni wieków.

Kamień jest śliski, zupełnie pozbawiony swojej naturalnej chropowatości. Gładkość muru to setki tysięcy pełnych nadziei i wiary dotknięć, muśnięć, wyszeptanych w szczeliny modlitw. Za dnia ludny i głośny obiekt obowiązkowej fotografii, nocą staje się ołtarzem, miejscem kultu i pocieszenia. Między kolejnymi blokami kamieni nie ma już miejsca. Nigdzie nie wcisnę napisanej na kartce prośby, modlitwy do Boga, który tam, na miejscu nie tylko dla Żydów jest Panem Obietnicy. Niektórzy wspinają się na palce, inni schylają się i upychają swój zwitek papieru przy ziemi. Ważne, by zostawić swój ślad, swoją obecność.

...

Pociąg nieuchronnie zbliża się do Łodzi. Za oknami majaczą pierwsze wieżowce. Nawet wpadające przez uchylone okno powietrze zdaje się być miejskie. Amir ponosi się z kanapy i zbiera do wyjścia. Stuk stuk, rytmicznie uderzają wagony. Zbliżamy się do stacji, pociąg powoli zwalnia po czym leniwie zatrzymuje. Ostatni rzut oka na półkę – wszystko spakowane. Amir odwraca się po raz ostatni – Przyjedziesz? Kiedy wrócę do Izraela, przyjedziesz?

– Przyjadę!