poniedziałek, 8 marca 2010

Edziu cz. 4

Życie toczy się dalej.

- Godzę się z tym, że kto się narodził, odejść musi. Nie ma jednak dnia, żebym za nim nie tęskniła. Brakuje mi go. Są dzieci i wnuki, ale one mają swoje życie. Moje zaś było nierozerwalnie złączone z Edwardem. Zawsze mieliśmy o czym porozmawiać. Teraz, kiedy go nie ma, wracam do domu i czuję pustkę. Brak tego człowieka, z którym przeżyliśmy wspólnie 46 lat. Wiem, że Pan Bóg zabrał go, bo był już Mu tam potrzebny, że jego misja tu na ziemi dobiegła końca. Ale w duchu myślę sobie, że mógłby jeszcze trochę ze mną pożyć. Nie umiem pogodzić się z tym, że męża już nie ma. Modlę się codziennie przepraszając Boga, bo być może za dużo od Niego wymagam. Syn i córka powtarzają mi, że tato odszedł nie cierpiąc, ale ja wierzę, że to Pan Bóg dał mu taką spokojną śmierć, że kochał Edwarda w taki sposób, że nie pozwolił mu odczuwać bólu.

Przychodzę tu codziennie, na samym początku nawet kilka razy dziennie. W sercu mam, że muszę go odwiedzić, że muszę tu przyjść, spotkać się z nim tutaj. Modlę się, a potem opowiadam, co się dzieje w Łęczycy. Robię porządek, wymieniam kwiaty, zapalam znicz, zawsze musi się palić znicz, a potem pukam mu w tablicę mówiąc: „Z Bogiem Edziu” i idę, by jutro móc przyjść z powrotem. I tak jest codziennie. Codziennie. I tak już dziewiąty rok.

Tym, co daje mi siłę, jest rodzina. Po pogrzebie wielu przyjaciół mówiło mi, że muszę się wziąć w garść, bo mam dla kogo żyć, że potrzebują mnie dzieci i wnuki.

Drugim domem stał się dla mnie Kościół. W nim znajduje pociechę i ukojenie. Wiem, że Pan Bóg zabierając mi Edzia nie zostawił mnie samej. Dał mi modlitwę i Eucharystię, one mi pomagają przezwyciężyć smutek. Dziś z perspektywy tych prawie siedmiu lat widzę, że jego odejście przeżywam inaczej, bardziej spokojnie. Płaczę mniej, częściej się uśmiecham. Jednak nadal w sercu mam żal, że zostawił mnie samą, że muszę się z tym sama borykać. Zawsze mówił mi, że będzie się o mnie troszczył; rok wcześniej powiedział mojemu synowi: „Dariusz, ja w tym roku umrę, pamiętaj, żeby mamusia nie została sama”. Czasem mi się przyśni, ale jest inny, nierzeczywisty, przychodzi w snach zawsze wtedy, kiedy na cmentarzu coś się dzieje.

Kobieta kończy, lekko wyswobadza swoją rękę z mojej, wstaje i po raz ostatni sprawdza, czy wszystko jest w porządku, czy kwiaty równo stoją, czy palą się wszystkie znicze. Podchodzi do płyty, stuka w tablicę i cichutko szepce: „Z Bogiem Edziu, do jutra”. Odwraca się do mnie, na jej twarzy pojawia się uśmiech i żegnając się mówi: – Już nie mogę się doczekać, kiedy się z nim spotkam i wiem, że on mnie tam już wypatruje...

2 komentarze:

  1. długo każesz czekać na nowego posta.. będzie więcej? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. jak się obronię to bedzie wiecej... na tenczas zyje środą :)

    OdpowiedzUsuń