sobota, 6 marca 2010

Edziu cz. 2

Choroba

- Edziu był zawsze otwarty, rozmawiał ze wszystkimi. Nigdy się nie gniewał. Kiedy ktoś go obraził, puszczał to w niepamięć. Do tego stopnia był ufny w stosunku do innych, że potrafił powiedzieć i pokazać im wszystko. Nieraz złościłam się na niego. Mówiłam „Edward, po co ty to mówisz, nie wszyscy muszą o tym wiedzieć”. Edziu jednak nie miał potrzeby ukrywania czegokolwiek. Nie oglądał telewizji. Za to oddawał się swojej wielkiej pasji - magnetofonowi szpulowemu. Nagrywał na niego wygłupy wnuczków, a potem puszczał i wspólnie śmialiśmy się do rozpuku. Uwielbiał też przesiadywać w oknie. Wyglądał przez lufcik i pozdrawiał przechodniów. Kto by pomyślał, że te jego małe dziwactwa to były pierwsze oznaki choroby. Na dwa lata przed jego odejściem zaczęło być coraz gorzej. Nie kontrolował już swoich zachowań, stopniowo tracił instynkt samozachowawczy.

Po wyprowadzce, przez ponad pół roku mieszkaliśmy u córki. Pewnego dnia kiedy wróciłyśmy z działki okazało się, że mąż próbował naprawić kontakt przy pomocy kuchennego noża, zapomniał jedynie wyłączyć korków – kobieta zamiera w połowie zdania i gwałtownie blednie. Chwilę później na jej policzkach pojawiają się ogniste rumieńce. – To cud, że nic mu się wtedy nie stało – dodaje już szeptem. Milknie ponownie, próbując ochłonąć po wstrząsającym dla niej wspomnieniu. Oddycha głęboko; w jej oczach nie ma już łez, pozostała w nich jedynie pustka.

Po paru minutach ciszy przerywanej jedynie szybkimi, miarowymi krokami przechodniów, kobieta cicho podejmuje dalszą rozmowę. – To nie była jedyna taka sytuacja. Po tym zdarzeniu pojawiły się kolejne. W kilka miesięcy później znajomi zobaczyli Edzia w jego ukochanym maluchu. Jechał lewą stroną ulicy. Zabraliśmy mu kluczyki, dowód rejestracyjny, prawo jazdy. Nie sprzeciwiał się, oddał bez żadnych próśb i zaklinania. Chyba na swój sposób rozumiał, że przyszedł już czas, w którym nie musi być kierowcą. Ostatniego lata zgubił rachubę czasu, nie wiedział, ile ma lat, jakie wydarzenia kiedy miały miejsce; natomiast świetnie kojarzył nazwiska członków rodziny, był bezbłędny nawet tam, gdzie ja miałam problem z tym, aby przypomnieć jakie nazwisko panieńskie nosiła moja babcia. Wówczas już wiedzieliśmy, że mąż jest chory, że nie ma już ratunku, bo choroba Alzheimera jest w zaawansowanym stadium. Mogliśmy się tylko modlić, żeby się nie męczył, żeby nie czuł, że jest dla nas uciążliwy.

Zakrywa twarz rękoma i przez chwilę zmaga się z własnymi myślami. Podnosi wzrok, tępo wpatrując się w znajdującą się przed nią tablicę, gdzie wyryte jest nazwisko jej męża. Na jej twarzy odmalowuje się wyraz trudnej do nazwania bezsilności, żalu i skruchy. Po chwili wstaje, podchodzi do tablicy i czule ją głaszcze.

- Nie ma dnia, żebym nie żałowała ostrych słów wypowiadanych zawsze wtedy, kiedy mąż - nieświadom tego, co robił - narażał siebie i innych na niebezpieczeństwo. Każdego dnia w modlitwie proszę Boga i jego o przebaczenie. Wobec takich sytuacji człowiek jest bezsilny i często jedynym sposobem, aby poradzić sobie z taką czy inną sytuacją jest krzyk i ostre słowo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz