poniedziałek, 7 listopada 2011

Sprawna

Z przewlekłą chorobą czy upośledzeniem można żyć normalnie, wystarczy tylko nauczyć się, a czasem i polubić to co nas ogranicza. To, z czym nie można żyć normalnie to przepisy i biurokracja, które niekiedy utrudniają zwyczajne życie niepełnosprawnym.

Niemal każdy niepełnosprawny w swoim życiu stanął przed komisją, która miała uznać go za osobę niepełnosprawną. W Polsce w procesie orzekania o niepełnosprawności rozróżnia się dwa rodzaje orzeczenia. Pierwsze wystawiane przez lokalne ośrodki do spraw orzekania o niepełnosprawności. W tym wypadku szczególną granicę wyznacza 16 rok życia. Do tego wieku u dziecka stwierdza się sam fakt posiadania niepełnosprawności bez konieczności określania jego stopnia. Po przekroczeniu przez dziecko 16 roku życia komisja orzekająca określa dodatkowo stopień upośledzenia: lekki, umiarkowany lub ciężki. Poprzedzać to powinna dogłębna analiza zebranej dokumentacji medycznej, następnie konsultacja lekarska, przeprowadzona przez specjalistę, a na końcu wywiad środowiskowy. Na tej podstawie weryfikuje się historię choroby pacjenta, a także określa się jego przystosowanie do prowadzenia samodzielnego życia.

W myśl obowiązującego w Polsce prawa takie orzeczenie nie kwalifikuje osoby niepełnosprawnej do ubiegania się o rentę. Ma ono jedynie na celu formalne potwierdzenie posiadania statusu osoby niepełnosprawnej. By móc uzyskać świadczenia rentowe trzeba stanąć przed kolejną komisją powołaną przez zespół lekarzy orzeczników Zakładów Ubezpieczeń Społecznych, by uzyskać drugi rodzaj orzeczenia. Do 2003 roku o przyznaniu renty socjalnej decydowały lokalne organy do spraw orzecznictwa. Od 1 października 2003 roku organem wydającym decyzje o prawie do pobierania renty socjalnej jest ZUS a w szczególnych wypadkach inne organy emerytalno-rentowe, np. KRUS.

Sprawna czy nie?


Mając lat 26 przed komisją decydującą czy uznać mnie za osobę niepełnosprawną stawałam czterokrotnie, trzykrotnie w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej i raz w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Każdy kto choć raz był w podobnej sytuacji wie, że nie należy ona do przyjemnych. Trzeba zadbać by wszystkie dokumenty, zaświadczenia i orzeczenia lekarskie trafiły bezpośrednio do osoby decydującej o tym czy słusznie określamy się mianem osoby niepełnosprawnej.

Ubiegając się o nadanie nam statusu niepełnosprawnego i przyznaniu nam stopnia upośledzenia należy przejść kilka etapów: wizyta u lekarza orzecznika, konsultacja specjalistyczna i wywiad środowiskowy. Tak przynajmniej wygląda to w założeniu. W rzeczywistości lekarzem orzecznikiem jest zazwyczaj internista, który według własnego uznania kieruje na konsultacje u specjalisty. W moim przypadku stwierdzenie niepełnosprawności dotyczyło wzroku i ruchu, i o ile za każdym razem konsultował mnie okulista, o tyle swojej opinii nigdy nie wyraził lekarz ortopeda. Do przyznania mi niepełnosprawności ruchowej wystarczyła jedynie dołączona dokumentacja medyczna.
Osobnym, wartym zauważenia tematem jest wywiad środowiskowy, przeprowadzany przez lokalnego pracownika socjalnego. Jego celem jest określenie poziomu wykształcenia osoby ubiegającej się o status niepełnosprawnego i posiadanych przez niego kwalifikacji, a ponad to ocena warunków socjalnych, które mogą wpływać na stopień uczestnictwa w życiu społecznym oraz możliwości samodzielnej poprawy egzystencji osoby zainteresowanej. W praktyce wygląda to tak, że pracownik socjalny zadaje pytania o warunki mieszkaniowe, czy posiada się samodzielny pokój, czy też może współdzieli się go z innym członkiem rodziny, pojawia się również pytanie czy posiada się własne łóżko. Pytano mnie również o to w jakich sytuacjach potrzebuje pomocy innych osób, a w których potrafię radzić sobie sama.

Nie ma w tym nic dziwnego. Z tym, że czasem zdarzają się sytuacje, kiedy do pokoju, w którym przeprowadzany jest wywiad wchodzą osoby trzecie albo co gorsza jest on przeprowadzany w warunkach, gdzie całą rozmowę słyszą oczekujący za drzwiami inni zainteresowani. Poza tym, gdzieś wewnętrznie ma się świadomość tego, że jedno pytanie, na które udzieli się nieprawidłowej, według przyjętego schematu, odpowiedzi, może zadecydować jaki stopień niepełnosprawności zostanie przyznany. Czasami zdarzają się i sytuacje zaskakujące, mieszczące się niekiedy na granicy absurdu. Podczas mojej ostatniej komisji w MOPSie pracownik socjalny nie pytał mnie o to jak mi się żyje, ale o warunki wynajmu mieszkania w dużym mieście, bo akurat córka rozpoczynała tam studia.

Prawo do renty


Zupełnie inaczej rzecz ma się z orzekaniem o niepełnosprawności, które kwalifikować nas będzie do pobierania świadczeń rentowych. Po uzyskaniu pełnoletniości przysługiwała mi renta socjalna, którą wypłacał mi lokalny Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Kiedy w drugiej połowie 2003 roku zmieniły się przepisy i wypłacanie rent przejął ZUS otrzymałam jedynie pismo informujące mnie o tym, że teraz inny organ będzie zajmował się tymi świadczeniami. Bezpośrednio nie odczułam tych zmian, a pieniądze dalej regularnie mi wypłacano. W 2005 roku otrzymałam pismo, w którym wzywano mnie do stawienia się na komisję lekarską celem weryfikacji mojej niepełnosprawności i podjęcia decyzji o dalszym wypłacaniu mi świadczeń rentowych. Jednocześnie poinformowano mnie, że zostanie mi wstrzymane wypłacanie renty. Co też uczyniono… z dnia na dzień.

Komisja w ZUSie wygląda zupełnie inaczej. Mimo że mieszkam w innym miejscu, to odbywała się ona w stolicy województwa, gdzie jestem zameldowana. Musiałam zgłosić się dwukrotnie. Podczas pierwszej wizyty trafiłam na wyjątkowo nieuprzejmą panią doktor, która podczas badania próbowała udowodnić mi, że symuluję wadę wzroku i tak naprawdę widzę prawidłowo. Po opuszczeniu gabinetu czułam się jak symulant, który bezprawnie żąda od Państwa pomocy finansowej. Byłam załamana. Na kolejną wizytę, pojechałam bez większych nadziei. Wizyta u lekarza orzecznika: 10 rano. Pech chciał, że pociąg, którym jechałam miał opóźnienie blisko 2 godziny. Wpadłam zdyszana i spóźniona o 40 minut. Początkowo pani doktor nie chciała mnie przyjąć, argumentując, że skoro się spóźniłam najwyraźniej mi nie zależy. Dopiero po usilnych tłumaczeniach, że wstałam bladym świtem i jechałam pociągiem blisko 8 godzin i, że jego opóźnienie nie było ode mnie zależne pozwoliła mi wejść do gabinetu i przeprowadziła badanie. Do dziś nie wiem jak to się stało, ale na decyzji, jaką mi wręczyła było napisane że przyznają mi na trwałe niepełnosprawność, a co za tym idzie dożywotnio będzie mi przysługiwać renta socjalna. Wychodząc z gabinetu pani doktor jeszcze z uśmiechem na ustach powiedziała mi : Miała pani szczęście. Od jutra wchodzą nowe przepisy, które nie pozwoliły by na przyznanie pani trwałej niepełnosprawności.

Z orzeczeniem w ręku

Wydawać by się mogło, że mając w ręce dokument stwierdzający niepełnosprawność świat stoi otworem. Często mówi się, że niepełnosprawni mają lepiej, że łatwiej im niż osobom pełnosprawnym, bo Państwo dba o nich w sposób szczególny, tworząc całe zaplecze ulg i przywilejów. Większość niepełnosprawnych nie chwali się tym, że uznano je za niepełnosprawne, po niektórych nawet nie widać ich upośledzenia. Chcą żyć normalnie, być traktowani na równi z innymi. Korzystanie z ulg i przywilejów wiąże się z tym, że nierzadko leczenie pochłania znaczne zasoby pieniężne, a darmowy czy ulgowy bilet jest szansą na podreperowanie finansów.

Mimo, że wiele miejsc w Polsce nie jest jeszcze przystosowanych do potrzeb osób niepełnosprawnych, brak podjazdów dla wózków, pętli indukcyjnych dla osób z niedosłuchem, specjalnych linii dla słabo widzących, to jednak w coraz większej ilości miejsc orzeczenie o niepełnosprawności upoważnia do skorzystania z ulg czy przywilejów. Jednak zdarzają się momenty, kiedy nieznajomość obowiązujących przepisów doprowadza do stresujących sytuacji, kiedy jest się posądzanym o symulowanie, albo co gorsza publicznie kwestionuje się niepełnosprawność.

Jako, że często podróżuję, takie sytuacje zdarzają mi się w pociągu. Średnio około 4-5 razy w roku załoga konduktorska podważa moje prawo do korzystania z ulgowych przejazdów. Zazwyczaj argumentują nieważnością dokumentu i tym, że w ich firmie obowiązują wewnętrznie określone przepisy. Tłumaczą, uzasadniają, powołują się na odpowiednie punkty regulaminu, zawsze w obecności innych pasażerów. Jest to wyjątkowo krępujące. Nagle oczy wszystkich wokół zwracają się w moją stronę i wnikliwie obserwują. Jeśli dodatkowo konduktor analizując orzeczenie dochodzi do wniosku, że nie możliwe jest, abym była niepełnosprawna, sytuacja nie jest już niewygodna, lecz wręcz upokarzająca. W konsekwencji pozostaje przyjąć nowy, cały bilet, a niekiedy i mandat za bezprawne korzystanie z ulg, po to, by zaraz wysłać odwołanie. Zawsze przychodzi odpowiedź pozytywna, a w niej zwrot poniesionych kosztów i przeprosiny. Tyle, że nie o przeprosiny chodzi, ani nawet wyciągnięcie konsekwencji wobec odpowiedzialnych osób, lecz o właściwe przeszkolenie pracowników, aby do takich sytuacji nie dochodziło.

Urszula, lat 26, mieszka w Krakowie, gdzie ukończyła dwa kierunki studiów i pracuje. Od urodzenia nie widzi na jedno oko, a na drugie niedowidzi. Przeszła też kilka skomplikowanych operacji prawej nogi. Jest niepełnosprawna od urodzenia. Po 16 roku życia orzeczono u niej niepełnosprawność w stopniu umiarkowanym, a ZUS zakwalifikował ją jako osobę całkowicie niezdolną do pracy. Obydwa dokumenty stwierdzają jej niepełnosprawność na stale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz